Po raz pierwszy możemy mówić o pięcioleciu, a nie o standardowym czteroleciu, bo z uwagi na pandemię COVID-19 rywalizacja sportowców została przesunięta o 12 miesięcy. W końcu jednak, choć bez udziału kibiców, udało się rozpocząć zmagania w stolicy Japonii.
W skład reprezentacji Polski wchodzi 428 osób, a w tym gronie jest 211 zawodniczek i zawodników. Reszta to osoby wspierające sportowców: sztab medyczny, fizjoterapeuci, trenerzy i nieliczni działacze. W tym gronie jest aż siedmioro przedstawicieli kliniki Rehasport. Żeglarzy wspierają: lekarz kadry narodowej dr Witold Dudziński, trener przygotowania motorycznego Mariusz Goliński oraz fizjoterapeuta Mateusz Potoczny, a lekkoatletów fizjoterapeuci: Agata Staręga, Rafał Stach, Paweł Krokosz i Wojciech Dybiżbański.
Jak wygląda praca fizjoterapeuty podczas igrzysk olimpijskich? Co oznacza taka nominacja? Mówi o tym Maciej Biegański, fizjoterapeuta Rehasport, który wspierał polskich lekkoatletów podzcas poprzednich igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro.
Chyba dla zdecydowanej większości sportowców igrzyska olimpijskie to najważniejsze wydarzenia w karierze. Czy wy, fizjoterapeuci, traktujecie je podobnie?
Maciej Biegański: Oczywiście, chyba każdy z nas zawsze miał i ma takie podejście. W momencie, gdy decydowaliśmy się na pracę w sporcie, to olimpijskie marzenie dotyczy także i nas. Jesteśmy ze sportowcami, przez te cztery lata między igrzyskami wspieramy ich, wspomagamy w budowaniu wysokiej formy. Są więc dla nas niezwykle istotne, zawsze możliwość dołączenia do olimpijskiej rodziny jest dużym wyróżnieniem. Tak naprawdę tylko garstka fizjoterapeutów pracujących w sporcie może to osiągnąć. A olimpijska przygoda jest naprawdę super.
Spośród siedmiorga fizjoterapeutów, którzy w Tokio towarzyszą polskim lekkoatletom, aż czworo to pracownicy kliniki Rehasport. Czy to, że polecieli do Japonii, oznacza, że przez ostatnie lata pracowali z reprezentantami Polski?
- Aby uzyskać nominację do kadry olimpijskiej, coś trzeba z siebie dać. Trzeba się wykazać, tak zawodowo, jak i interpersonalnie. Nierzadko, pracując ze sportowcami, te zdolności są bardzo istotne, bo oni bywają po prostu chimeryczni. Wykazując się wiedzą i zaangażowaniem odbieramy ten wyjazd na igrzyska może nie jako nagrodę, ale jako potwierdzenie jakości naszej pracy. I jakby nie patrzeć, jest to ogromna weryfikacja zaangażowania i czasu, które poświęciliśmy. Do tego w tę pracę wkładamy dużo nie tylko sił, ale i emocji. Nierzadko miałem wrażenie, że spędzaliśmy w pracy na zgrupowaniach czy zwłaszcza na igrzyskach więcej czasu niż sportowcy, bo nie cztery czy osiem godzin, a 24..,
Jak wyglądał Twój dzień na igrzyskach w Rio?
- Taki dzień z tych najgorszych? Pobudka o 5 rano, albo i nawet o 4.30. Szybko na stołówkę, która była oddalona od naszego budynku o jakieś 300-400 metrów, coś jedliśmy, a później ze stołem, plecakiem i obwieszony różnymi torbami leciałem na stadion. Tam trzeba było przygotować boks dla sportowców, którzy przyjeżdżali godzinę czy dwie po nas. Była już woda, przygotowane stoły do masażu, wywieszona flaga – na dzień dobry tworzyliśmy im „pozytywny” klimat. Wtedy zaczynaliśmy pracę z nimi: zajęcia rozgrzewkowe, procedury przedstartowe. Część zawodników ma swoje przyzwyczajenia, trzeba być z nimi, budować ich, dodawać wiary w swoje możliwości. A już po startach czekaliśmy na nich. Niektórzy występowali o 8, inni kończyli o 22, a na tych ostatnich też trzeba zaczekać. Nierzadko wychodziliśmy ze stadionu po ostatnich procedurach po godz. 23, posiedzieliśmy jeszcze ze sportowcami w pokojach i robiła się pierwsza czy druga w nocy. W tych najgorszych dniach byliśmy z kolegami cały boży dzień w pracy.
Ale dawało to satysfakcję?
- Ogromną! Jesteś częścią wielkiej imprezy, rodziny olimpijskiej, gdzie ludzie nie tylko przychodzą po coś, ale by ci także pogratulować. Bo włożyłeś jednak dużo wysiłku i serca w tę pracę, zawodnicy są zadowoleni, działacze zwykle także, trenerzy wdzięczni. To naprawdę daje dużą satysfakcję.
Fizjoterapeuta ma szansę coś zobaczyć na igrzyskach?
- Lekkoatletyka ma dość specyficzny kalendarz, bo jest np. od drugiego tygodnia do prawie samego końca. My jesteśmy dedykowani nie do jednej konkurencji, ale pomagamy wszystkim reprezentantom Polski. Nie pracujemy tylko z tymi, którymi zajmowaliśmy się do tej pory. Ja często jeździłem na zgrupowania czy zawody ze sztafetą, ale na igrzyskach zajmowałem się też np. młociarzami. A w terminarzu młot był w poniedziałek, sztafeta w piątek, tyle że pomiędzy tymi dniami są inne konkurencje, więc wspomagasz kolejne zawodniczki i zawodników. Na igrzyskach, ale też na mistrzostwach świata czy mistrzostwach Europy, obowiązuje zasada „wszystkie ręce na pokład”. Kto się pojawi i potrzebuje pomocy, ma ją otrzymać. Wolny czas? Zawsze się coś znajdzie, ale to dosłownie promil.
A gdy ten wolny czas już jest, macie swoje miejsce na stadionie olimpijskim?
- Nie wiem, jak to będzie w Tokio, gdzie są ogromna obostrzenia, ale w Rio de Janeiro mogliśmy chodzić na zawody. Kraje miały takie swoje poszczególne sektory i tam mogliśmy obserwować, co się akurat dzieje. O ile oczywiście ktoś miał chwilę wolnego czasu.
Rozmawiał Andrzej Grupa