Choć powiedzieć, że Marek Plawgo w swojej przygodzie ze sportem był tylko płotkarzem, to trochę niesprawiedliwe. Nieźle radził sobie również w płaskim biegu na 400 metrów, co zresztą znajduje potwierdzenie wśród największych jego sukcesów. W 2007 roku, podczas mistrzostw świata w Osace, wywalczył brązowy medal w biegu na 400 metrów przez płotki, przy okazji bijąc czasem 48,12 s rekord Polski, a później biegnąc na pierwszej zmianie w finale sztafety 4×400 metrów przyczynił się do kolejnego brązowego medalu. Sukcesów odniósł znacznie więcej, ale niestety – jak to w sporcie bywa – były one przeplatane z urazami i ich leczeniem.
– Myślałem, że już uciekłem od wizyt w gabinetach ortopedycznych, ale okazuje się, że jednak nie. Dopóki człowiek będzie aktywny fizycznie i choćby amatorsko coś uprawiał, to jest narażony na kontuzję. Ja wróciłem tym razem jako ofiara sportów zimowych, a konkretnie: snowboardu. Te sporty zimowe mi nie służą, pierwsza wizyta w Rehasport była związana z upadkiem podczas jazdy na łyżwach – śmieje się trochę przez łzy.
Poprzednia operacja – bez komplikacji
„Rachunek sumienia”, który Marek Plawgo zrobił sobie po ostatnim zabiegu operacyjnym, zamknął się w liczbie dziesięć. Tyle miał już operacji po rozmaitych kontuzjach. – Nigdy tego precyzyjnie nie liczyłem, straciłem rachubę. Aż do teraz. Wyjdzie łącznie, na zabiegach i rehabilitacjach, może 2,5 roku leczenia się. A to rozcięgno, a to ścięgno Achillesa, a to łokieć – mówi były sportowiec, który dziś świetnie radzi sobie w sportowym marketingu. – Wracam do Rehasport, bo dziewięć poprzednich zabiegów, a miałem ja w różnych miejscach, pozwala mi na ocenę każdego z nich i obdarzenie zaufaniem właśnie tej kliniki oraz profesora Przemysława Lubiatowskiego. Gdy poprzednio przeprowadził operację łokcia, przeszła ona bez echa i komplikacji, nie odczuwałem po zaleconych treningach żadnych dolegliwości i negatywnych objawów. Gdy teraz upadłem na stoku i wiedziałem, że coś się stało z barkiem, to myślami już byłem w drodze do Poznania i profesora Lubiatowskiego – dodaje Marek Plawgo.
Sportowy rozkrok – czas na decyzje
Byli znakomici sportowcy różnie układają sobie ścieżkę zawodową w „życiu po życiu” – jak to często nazywają. Niektórzy płynnie przechodzą do roli trenerów, doradców, dyrektorów w związkach czy klubach, inni na sport się „obrażają”. Tak było w przypadku Marka Plawgo, który przyznaje, że to nie on zrezygnował ze sportu, a sport z niego. Zadecydowało 16 setnych sekundy, których zabrakło do kwalifikacji na igrzyska w Londynie w 2012 roku w koronnej konkurencji. – To był ostatni raz, gdy miałem aspiracje aktywnie uczestniczyć w największym sportowym święcie. Powiedziałem wtedy, że zakończę karierę, ale po takim pożegnalnym roku. Wiedziałem wtedy, że wszystko robię po raz ostatni: przygotowania fizyczne, mentalne, starty. To był też czas na miękkie lądowanie przed rozpoczęciem drugiej kariery, tej posportowej – wspomina. – Przez całe sportowe życie pędziłem, myśląc o kwalifikacji do igrzysk, medalu igrzysk, innych docelowych imprezach. Idąc na kolejny trening budowałem wszystko wokół potencjalnego sukcesu sportowego, a w ogóle nie myślałem, że kiedyś ten sport się skończy. Nie dawałem sobie nawet szansy, by o tym myśleć, całe sto procent z siebie dawałem na karierę. I nagle, gdy nie zakwalifikowałem się na igrzyska, stanąłem w rozkroku – zawodowy sport mnie nie chciał, a kariera i dalsze życie zawodowe jeszcze mnie nie przyjęły. Dałem sobie rok na odpowiednie przygotowanie się – opowiada.
Codzienny amatorski wysiłek dobry dla zdrowia
Tyle że wówczas sport przestał go zupełnie interesować. Marek Plawgo porównuje to do sytuacji górnika, który przez 20 lat pracował w kopalni. – A czy na emeryturze górnik będzie chciał jeździć do tej kopalni na wycieczki i oglądać je ponownie? Miałem dość, czułem się fizycznie i psychicznie zmęczony sportem. Może zaraz po igrzyskach mógłbym podjąć próbę powrotu na bieżnię na wysokim poziomie, ale to nie miałoby logicznego rozsądku. Obraziliśmy się na siebie, a ja straciłem przyjemność z jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Dopiero po trzech latach zacząłem szukać innego aspektu sportu, którego wcześniej nie dostrzegałem, czyli higieny fizycznej. Po zwykłym wybieganiu się oczywiście męczyłem, a tego nigdy nie lubiłem, ale też zauważyłem, że daje to endorfinowego kopa i fajnie dotlenia mózg. To było niezwykle istotne, bo gdy siedziałem 10 godzin przy komputerze i pracowałem nad dużymi projektami, to proste zadania zaczynały się komplikować i spadała produktywność. A zwykłe kilkudziesięciominutowe bieganie, gierka w badmintona czy tenisa sprawiają coś dokładnie odwrotnego. Wróciłem do sportu dostrzegając to, czego wcześniej w nim nie zauważałem – mówi Marek Plawgo. Wtedy bowiem na treningach czy w każdych docelowych zawodach starał się przekraczać swoje granice i przygotowywać się do rywalizacji lub rywalizować z najlepszymi na świecie. – Nigdy nie traktowałem poważnie zwrotu „sport to zdrowie”, bo mnie sport doprowadził do dziesięciu operacji. Dziś jednak widzę, że codzienny wysiłek, taki typowo amatorski o małej intensywności, dobrze wpływa na zdrowie i formę, również psychiczną. Nikt mnie do tego nie zmusza, wychodzę z własnej woli – zaznacza.
„Marek, po co to robisz?”
Podobnie było zresztą w karierze zawodowej. Marek Plawgo został dyrektorem marketingu w Atlas Arenie – sport spadł na dalszy plan, zajmował się głównie organizacją imprez, przede wszystkim muzycznych. – Uciekałem przed sportem, przed środowiskiem, którym się wychowałem i spędziłem 21 lat. Aż w końcu zapytałem samego siebie: Marek, po co to robisz? To doświadczenie, które zdobyłem na największych stadionach i w imprezach najważniejszego kalibru, może być wykorzystane w zupełnie inny sposób. Wylądowałem więc w marketingu sportowym, a zarządzanie kampanią olimpijską pozwoliło mi wrócić do sportu na najwyższym poziomie i w jego najpiękniejszej postaci – mówi wybitny sportowiec i pacjent Rehasport Clinic. Amatorskie uprawianie sportu ma jednak to do siebie, że też potrafi sprawić psikusa. Operowany przez prof. Przemysława Lubiatowskiego bark wróci do stanu wyjściowego prawdopodobnie po sześciu miesiącach.